Flora w cieniu Daisy to był dopiero początek przygody. Wzięliśmy udział w konkursie liczenia poduszek i tak dostaliśmy wiadomość, że nasza starsza córa prawidłowo wytypowała ich liczbę, wygrywając warsztaty florystyczne, a młodsza zaproszenie na warsztaty wikliniarskie z samym mistrzem plecionkarstwa - panem Wojciechem Świątkowskim do
Zespołu Szkół w Jaworze.
Szkoła znajduje się w przepięknym budynku (jednym z tych, w których mogłabym zamieszkać ;). Przywitani zostaliśmy niecodziennie, ale może tam właśnie tak jest codziennie: z szerokim uśmiechem, uściskiem, prawdziwą radością czyli potwierdzającym to, co o szkole piszą - z sercem.
Czym jest wiklina każdy wie, przecież to wierzbowe pędy, ale okazuje się, że nasza wiedza jest znikoma. Do wyplotu używa się najczęściej wikliny uprawianej na plantacjach zwanej amerykanką (salix americana). Jak się dowiedzieliśmy od naszego nauczyciela, jest to odmiana sprowadzona przez Ernsta Hoedta z Trzciela, w dość nietypowy sposób. Ponieważ obowiązywało embargo na wywóz z USA, wspomniany prekursor zabrał ze sobą kosze, które następnie pociął na kawałki, namoczył i ukorzenił. I w ten sposób rozprzestrzeniła się ona tak, że dziś nikt by nie pomyślał, że nie jest nasza, europejska ;). Potrafi wyrastać niemal do 3 metrów.
Po ścięciu pędów, wiklinę należy odpowiednio przygotować: moczarkować albo gotować w wodzie, a następnie suszyć ( o ile nic nie pomieszałam ;).
Wiklina nie jest cierpliwą panną, nieodpowiednio, zbyt gwałtownie ściśnięta łamie się. Wymaga wprawy, cierpliwości, koncentracji i siły w dłoniach (moje nadal ją wspominają ;). Pod okiem Mistrza w kilka godzin złapaliśmy bakcyla ( zwłaszcza starsza córka i mąż ;).
Wróciliśmy z kolejnym ciekawym doświadczeniem, koszami pełnymi wiklinowych, własnoręcznie wykonanymi przedmiotami ( oczywiście z niezastąpioną pomocą pana Wojciecha ;) i zaszczepioną chęcią więcej ;).
A jeśli ktoś byłby zainteresowany, odsyłam
tu, gdzie znajdziecie informacje o tym, jak się na taki kurs albo roczne przygotowanie do egzaminu zapisać ;).