Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty

12:02:00

MAJOWE CIASTO Z RABARBAREM

MAJOWE CIASTO Z RABARBAREM

   Ostatnio pewna mądra i bogata doświadczeniem Osobowość opowiedziała mi o sufim, który zapytany, co by zrobił, gdyby miał 2 drachmy, odpowiedział, że za jedną kupiłby chleb, a za drugą hiacynta. Przypomniała, że niektórzy potrzebują teraz więcej piękna i łagodności. I poprosiła o nowy wpis na blogu. 
Pewnie miała na myśli urokliwe miejsce, które jeszcze tu nie zagościło, ale tym razem niech to będzie aromat domowego ciasta z rabarbarowych baldachimów w ogródku pełnym bzu :).

To proste ciasto z rodzaju tych, które uda się każdemu, nie jest pracochłonne, a po wymieszaniu składników i włożeniu do piekarnika, nie trzeba za wiele sprzątąć ( o ile wyjmie się je po upieczeniu, a nie zwęgleniu ;). I przepis, który prawie wszyscy z lekkimi modyfikacjami znają :).

Przepis na proste ciasto z rabarbarem:
1,5 szklanki maki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
0,5 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru
4 jajka
pęczek łodyg rabarbaru

Oddziel żółtka od białek. Białka ubij, dodaj do nich powoli żółtka, potem cukier i olej. Następnie przesiej przez sitko mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Wszystko razem wymieszaj łyżką. Ciasto wlej do wyłożonej papierem do pieczenia formy. Rabarbar umyj, obierz i pokrój w kawałki. Owoce delikatnie wciśnij w ciasto.   
Piec najlepiej w temperaturze ok. 180 C przez godzinę albo do tzw. suchego patyczka.

DOBREGO MAJOWEGO WEEKENDU ;)






18:29:00

Na zimowy czas - babka mandarynkowa

Na zimowy czas - babka mandarynkowa

    Wiem, że większość z Was jest teraz na etapie pierników, ciasteczek migdałowych i makowców, ale na zimowe wieczory, to ciasto jest równie dobre: puszyste, aromatyczne i nieco wilgotne, a do tego świątecznie pachnie: babka mandarynkowa. Idealna na długie wieczory ;).


Przepis:
1,5 szklanki mąki pszennej
1,5 szklanki mąki ziemniaczanej
170 g cukru trzcinowego ( można użyć innego )
4 jajka
kostka (200 g) masła
cukier waniliowy
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
wyciśnięty sok z 2 mandarynek
2-3 mandarynki obrane ze skórki (opcjonalnie)


Masło utrzeć z cukrem. Białka oddzielić od żółtek. Żółtka dodawać stopniowo do utartego masła z cukrem. Osobno przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia i cukrem waniliowym. Powoli dodawać przesianą mąkę do masy. Dodać wyciśnięty sok z 2 mandarynek.
Z białek ubić pianę, szpachelką lub łyżką delikatnie dodawać do masy. Wymieszać. Na koniec można dorzucić pokrojone na kawałki, obrane ze skórki mandarynki.
Wstawić do nagrzanego na 180 C piekarnika i piec około 40 minut ( do tzw. suchego patyczka ).

SMACZNEGO



A skórki są idealne na mandarynkowe lampiony ;)

18:25:00

FRUŻELINA - SZYBKI SPOSÓB NA KLĘSKĘ URODZAJU

FRUŻELINA - SZYBKI SPOSÓB NA KLĘSKĘ URODZAJU

    Jeśli kiedykolwiek byliście ofiarą klęski urodzaju ( tak, tak, takiego wysypu owoców, że aż dłonie bolą od obierania ) to albo znacie albo przyda Wam się ten prosty przepis. Frużelina jest świetna z owoców pestkowych typu wiśnie czy czereśnie, a także porzeczek, jagód, borówek i innych owoców i połączeń, jakie tylko Wasza inwencja jest w stanie stworzyć. 
Przepis jest banalnie prosty, polega na zagotowaniu owoców i dodaniu do nich w razie potrzeby cukru i obowiązkowo mąki ziemniaczanej. Powstaje wtedy błyszcząca lekka galaretka z owocami, doskonała do naleśników, gofrów czy lodów. 




PRZEPIS NA FRUŻELINĘ Z WIŚNI
1 kg wiśni
2 łyżki mąki ziemniaczanej
cukier do smaku

Przygotowanie:
Wiśnie umyć i wydrylować. Zagotować w garnku aż puszczą sok. W niewielkiej ilości wody rozpuścić 2 łyżki mąki ziemniaczanej i powoli wlewać do garnka, szybko mieszając. Jeśli masa jest mało słodka, dodać cukier do smaku. Gdyby owoce były bardzo soczyste i frużeliną wydawała Wam się rzadka, można dodać troszkę więcej mąki ziemniaczanej. Gorącą frużelinę wlewać do wygotowanych słoików, zakręcić i zagotować przez ok. 10 minut.  

SMACZNEGO



21:51:00

Baklava full of taste

Baklava full of taste
    

    Słodkie, lepkie, przesiąknięte aromatem miodu i zapachem orzechów. Wschodnie, ale podbijające podniebienia również Zachodu. Baklava - ukochany deser Bałkanów. Nie jedyny, ale jeden z ... Wbrew pozorom wcale nie taki trudny do zrobienia. A jeśli wykorzysta się gotowe ciasto filo, wręcz banalnie prosty. Sekretem jest polanie każdej warstwy cienkiego jak papier ciasta tłuszczem, żeby nie było suche...i pokrojenie na kawałki przed włożeniem do piekarnika, bo inaczej podzielenie na porcje może stać się niewykonalne...choć z drugiej strony, może nie każdy chciałby się dzielić. Fakt faktem upiekłam....i prawie cała blachę sama zjadłam ;).

Składniki:
Ciasto
1 opakowanie ciasta filo
1/2 kg orzechów ( u mnie włoskie, ale mogą być laskowe, migdały, pistacje itd. )
garść migdałów lub posiekanych pistacji do posypania
ok. 80-100 g masła do rozpuszczenia i smarowania płatów ciasta

Syrop
1 szklanka wody
0,5 szklanki cukru
4-5 łyżek miodu
sok z połowy cytryny

    Ze szklanki wody, miodu i soku z cytryny zagotować w rondelku syrop. Pozostawić do wystudzenia.
Orzechy posiekać. W drugim rondlu rozpuścić masło, przestudzić. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Płaty ciasto filo przyciąć na wielkość blaszki ( u mnie wyszło równo na pół ). Położyć pierwszy płat ciasta filo i posmarować dokładnie roztopionym masłem. Tak zrobić z następnymi 6 płatami. Kolejne 4 płaty oprócz posmarowania masłem posypać warstwą posiekanych orzechów. Ostatnie 7 płatów kłaść tak jak pierwsze: tylko smarować masłem. Dobrze docisnąć zwłaszcza przy brzegach, żeby nie podnosiły się podczas pieczenia.
Baklawę pokroić w kwadraty lub romby. Włożyć do nagrzanego na 180C ( z termoobiegiem wystarczy 160C ) piekarnika. Piec 30-40 min lub do uzyskania złotego koloru. Ciepłą baklawę wyjąć z piekarnika, polać wystudzonym syropem, zwłaszcza w miejscach przecięcia kawałków i ozdobić posiekanymi pistacjami lub migdałami.
SMACZNEGO ;)






10:26:00

Lawenda full of love - naturalny syrop lawendowy

Lawenda full of love - naturalny syrop lawendowy
    Lawenda towarzyszyła nam przez cały pobyt na wyspie i żegnała nas, gdy opuszczaliśmy Hvar ( od naszych gospodarzy dostaliśmy jej suszony bukiet z ich własnej plantacji), z Velo Grablje przywieźliśmy butelki domowej roboty syropu szałwiowego i lawendowego oraz przepis, jak się do niego zabrać. Oryginalny lawendowy syrop jest koloru żółtego, robi się go z suszonych kwiatów.
Ale gdy zobaczyłam te zdjęcia, koniecznie musiałam się przekonać, czy faktycznie się da zrobić syrop lawendowy w lawendowym kolorze. Da się? Da się. Wystarczy dodatek soku z cytryny i dość świeże lawendowe kwiaty, a dzieje się magia. Uzyskany w ten sposób syrop jest niezwykle orzeźwiający, ma lemoniadowy posmak, zawiera spore ilości olejków eterycznych, które działają poprawiając odporność i samopoczucie, i nie da się go porównać z niczym innym :). Idealne w upały do ugaszenia pragnienia rozcieńczone wodą albo jako dodatek do lodów i deserów.


Przepis na tradycyjny lawendowy syrop:

Składniki:
1,5 szklanki wody
1,5 szklanki cukru
1 łyżka suszonych kwiatów lawendy

Sposób przygotowania:
Zagotować wodę z cukrem, dodać kwiaty lawendy i gotować około 10-15 minut ( syrop powinien uzyskać słomkowy kolor). Odcedzić kwiaty i ciepły syrop przelać do butelki.


Przepis na syrop lawendowy o posmaku lemoniady:
Składniki:
1,5 szklanki wody
1,5 szklanki cukru
sok z 1 cytryny
duuuża garść świeżych kwiatów lawendy bez gałązek

Sposób przygotowania:
Zagotować wodę z cukrem, dodać świeże kwiaty lawendy oraz sok z jednej cytryny i gotować około 10-15 minut ( syrop powinien uzyskać lawendowy kolor, jeśli kolor wydaje Wam się zbyt jasny, można dodać więcej kwiatów). Odcedzić kwiaty i ciepły syrop przelać do butelki.



Jeśli się zastanawiacie, który zrobić, moja odpowiedź brzmi OBA :)


09:19:00

O pączkach...

O pączkach...

  Królową pączków była ciocia. Nikt tak jak ona nie robił tych frykasów, były puszyste, nie twardniały od razu, podczas smażenia olej się nie przypalał, a zęby z przyjemnością zatapiały się w owocowym nadzieniu. Zapach witał od progu, a dłoń nigdy nie poprzestawała na jednym.
Dziś ciocia nie jest w stanie unieść ani rondla ani nawet wziąć do ust pączka, ale pozostanie dla mnie niedoścignionym wzorem w tej dziedzinie.
Dlatego nie będę robić konkurencji, niech Jej pączki pozostaną bezkonkurencyjne, a moje będą inne, bez różanych kandyzowanych płatków, marmolady, serowe. Nie mniej delikatne, nie mniej smaczne....po prostu inne.

Przepis na serowe pączki:
pół kilo twarogu ( może być też ser typu włoskiego, będą delikatniejsze ;)
2 szklanki pszennej mąki
3 jajka
1 łyżka cukru waniliowego
3 łyżki śmietany 18'
1 łyżka spirytusu (ewentualnie wódki albo octu)
1 łyżeczka sody
starta skórka z 1 cytryny

cukier puder do posypania
olej do smażenia

Mąkę przesiać, dodać zmielony twaróg, sodę, startą skórkę z 1 cytryny ( najlepiej bio), cukier i śmietanę. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka dodać do masy, wymieszać z pozostałymi składnikami, dodać spirytus. Białka ubić na sztywno i dodać pod sam koniec. Formować wilgotnymi dłońmi kulki ( lub jeśli nie zależy nam na całkowicie okrągłym kształcie, można nabierać ciasto łyżką ) i smażyć we frytkownicy lub w garnku z rozgrzanym tłuszczem. gotowe można posypać cukrem pudrem.
SMACZNEGO :)




09:21:00

Ślimaczki o cynamonowej duszy

Ślimaczki o cynamonowej duszy
    

   
    Cynamonowe ślimaczki - idealne na niedzielne, niespieszne popołudnie albo na pyszne śniadanie. Sekretem jest dobrze przesiana mąka, dłużej wyrabiane drożdżowe ciasto, prawdziwe masło i aromatyczny cynamon, którego zapach ogrzewa w jesienno-zimowe dni niczym ciepła kołdra. Do kubka ciepłego mleka albo aromatycznej kawy. Do książki czytanej pod kocem i do zapakowania do plecaka na szkolną wycieczkę. Idealne :)
Przepis na cynamonowe ślimaczki:

Ciasto drożdżowe:
1 kg pszennej mąki
25 g świeżych drożdży
1,5-2 szklanki cukru
2 szklanki mleka
1 całe jajko i 3 żółtka
cukier waniliowy
szczypta soli
100 g masła
pół szklanki oleju (dałam kokosowy, ale może być inny )
dodatek oleju sprawia, że ciasto jest dłużej miękkie niż przy samym maśle

Nadzienie:
100 g masła
100 g brązowego cukru ( jeśli nie macie,może być biały lub puder)
2 łyżki zmielonego cynamonu

Składniki na ciasto muszą być w temperaturze pokojowej. W misce rozcieramy drożdże z łyżką cukru i zalewamy ciepłym mlekiem. Gdy zaczną pracować, dodajemy przesianą ze szczyptą soli mąkę, cukier, jajko, żółtka, wyrabiamy, na koniec dodając roztopione ciepłe ( ale nie gorące ) masło i olej. Ciasto wyrabiamy aż zacznie odchodzić od miski. Zostawiamy do wyrośnięcia w ciepłym miejscu, przykryte bawełnianą ściereczką.
W osobnym rondelku roztapiamy masło cukier i cynamon.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na 2 części. Przekładamy na oprószony mąką blat, wałkujemy, smarujemy połową cynamonowego nadzienia i zwijamy w rulon. Rulon tkniemy na 1-1,5 cm plastry, przekładamy na wyłożone papierem do pieczenia lub posmarowane tłuszczem blaszki i pozostawiamy jeszcze na pół godziny do wyrośnięcia.
W tym czasie piekarnik nagrzewamy do 200 C. Piec w temperaturze 180C (przy termoobiegu, 200C przy zwykłym piekarniku ) ok. 10-15 minut aż się zarumienią.
SMACZNEGO ;).




20:17:00

Smażone zielone pomidory

Smażone zielone pomidory

    Co roku potykając się o opadłe orzechy włoskie łapię się na tym, że znów nie zrobię konfitury z zielonych orzechów, przeoczyłam porę, gdy skorupki są jeszcze miękkie, a orzechy wiszą na drzewie i daleko im do chęci spadania. Dlatego kiedy na targu zobaczyłam zielone pomidory wielkości orzecha włoskiego, przypomniały mi się "Smażone zielone pomidory". To konfitura niebanalna, podobna konsystencją i nieco smakiem do figowego....ale jeśli nie znacie, najlepiej zróbcie sami ;). Włoskie wakacje niech jeszcze trwają :)

Przepis na konfiturę z zielonych pomidorów
1 kg zielonych, małych i jędrnych pomidorów
1/2 kg cukru
1 cytryna ( do wyciśnięcia)

Pomidory umyć i pokroić w ćwiartki. Wrzucić do garnka, dodać cukier i sok z 1 cytryny ( można dodać też startą skórkę ). Gotować na małym ogniu co jakiś czas mieszając aż zgęstnieje ( w zależności od zawartości soku w pomidorach, ja gotowałam 1,5 godziny ). Gorącą konfiturę przełożyć do miseczki do bieżącego spożycia, a resztę do słoiczków....o ile jeszcze coś zostanie ;).



P.S. Nie ograniczajcie się do przepisu, dodawajcie i mieszajcie z innymi smakami do woli ;)


21:08:00

Nie z Placu Pigalle ;)

Nie z Placu Pigalle ;)


   Nie trafiłam na pieczone kasztany, kiedy kilka miesięcy spędziliśmy w Annecy. Nie trafiłam na nie w Lourdes ani w Paryżu. Nie ta pora roku. Wiele lat myślałam, że są niemal niejadalne, po tym, jak przypominałam sobie smak obtoczonych w marcepanie wodnych kasztanów, którą obłędną ilością zostaliśmy nie obdarowani, a wręcz zasypani podczas jedynego Bożego Narodzenia, jakie spędziliśmy poza krajem. Choć namiętnie wyglądające, pastelowo kolorowe, nie przypadły mi do gustu i kolejne przynoszone w darze wkładałam do walizki, bo grzechem było wyrzucić, a tak rozdawaliśmy jako kulinarną ciekawostkę w czasach, gdy internet dopiero u nas raczkował i markety też nie organizowały dni kuchni różnych smaków.
Pieczonymi zachwycałam się podczas bożonarodzeniowych jarmarków, gdzie ich zapach przeplatał się z aromatem grzanego wina (koniecznie do powtórzenia w tym roku ;) i przez kolejne lata patrzyłam na owocujące kasztanowe drzewa w ogrodzie wujostwa. A kiedy doczytałam jeszcze nie tylko o ich odżywczych atutach ( m.in. potas, witamina B1, B2, C,  E, lecytyna, żelazo, kwasy nienatłuszczone ), ale o ich niesamowitych leczniczych właściwościach, o których wspominała już św. Hildegarda z Bingen -  (swoją drogą niesamowita osobowość średniowiecza ), postanowiłam je zrobić.
Właściwie ich przygotowanie w domowych warunkach nie jest bardzo skomplikowane, choć naturalnie takie "z ulicy" biją je na głowę. Przepisów pewnie jest wiele, poniżej podaję nasz sposób ;).






Przepis na pieczone kasztany:
Wybierając kasztany, celujemy w te jędrne, o błyszczącej skorupce. Nadgniłe należy wyrzucić. Następnie umyć i osuszyć, nadciąć na krzyż pękate skorupki, wrzucić do gorącej wody, podgotować 10-15 minut (powinny się lekko otworzyć), ostudzić i wsadzić na kolejne 10-15 minut do nagrzanego do 180C piekarnika. Smacznego.

22:39:00

Love lodowe...przepis na domowe lody - nie dla będących na diecie ;)

Love lodowe...przepis na domowe lody - nie dla będących na diecie ;)
    Kiedy byłam mała (wieki temu ;) w słoneczne niedziele obowiązkowy był spacer brzegiem rzeki zakończony lodami "U Rybaka". Stało się w długiej kolejce po to, by chwycić w dłonie wafelek z kulkami lodów o smaku zapamiętanym jako niemal równy nektarowi bogów i z miną zdobywcy odkrywało kawałki owoców. Moim rekordem było 6 kulek, pewnie został pobity...
Były też lody kręcone w budce w drodze do szkoły, tzw. włoskie, którą to budkę całą bandą odwiedzaliśmy co najmniej dwa razy dziennie przez pięć dni tygodnia, nigdy nie odchodząc z pustymi rękami, dzięki niezwykłej hojności właścicielki, która nawet gdy mieliśmy tylko kilkanaście groszy albo byliśmy w ogóle bez grosza, szeptem wołała nas i dawała choćby malutki lodowy ślad w rożku.
Te smaki ciężko mi dziś odnaleźć (choć nie ustaję w poszukiwaniach). I także dzięki temu od jakiegoś czasu w dolnej szufladzie naszej lodówki mieszkają (choć zadziwiająco szybko mają nowych zastępców ;) domowe lody: proste, smaczne, owocowe, bez jajek i zbędnych E ;).


Przepis na domowe lody:
kubeczek 200 ml śmietanki 30%
2 łyżki cukru pudru
ok. 250 g truskawek (lub innych sezonowych owoców)
1/4 szklanki mleka

Wrzućcie wszystko do blendera i mieszajcie przez około pół minuty (blender można też zastąpić mikserem albo energicznie ubić ręcznie). Jeśli zależy Wam na widocznych, dużych kawałkach owoców, dodajcie je już po zblendowaniu śmietanki i delikatnie wymieszajcie.
Napełnijcie dowolne foremki (z podanej ilości wychodzi 12 lodów na patyku) i włóżcie na co najmniej pół godziny do zamrażarki.
Przepis możecie dowolnie zmieniać, dodawać więcej lub mniej owoców, pominąć cukier, zastąpić trzcinowym lub innym, mieszajcie, eksperymentujcie, degustujcie.
Korzystajcie przez całe lato, a nawet przez cały rok ;)

23:04:00

Greenmorning czyli warsztaty kulinarne z Kingą Błaszczyk-Wójcicką

Greenmorning czyli warsztaty kulinarne z Kingą Błaszczyk-Wójcicką


   Są osoby, których spotkanie jest jak otrzymanie klucza do zamkniętych dotąd drzwi. Których obecność jest obietnicą dostępu do wyższego kręgu wtajemniczenia. Są jak łyk mocnej, aromatycznej, pobudzającej kawy.
Gdy w ubiegłym roku przypadkowo trafiłam na greenmorning.pl, wpadłam w zachwyt. Im dłużej oglądałam zdjęcia, głos we mnie nachalnie szeptał "też tak chcę". Później doczytałam o możliwości uczestnictwa w warsztatach fotografii kulinarnej sam na sam i myśl ta zaczęła kiełkować w głowie. A w grudniu pojawił się konkurs na fb, gdzie nagrodą były właśnie takie warsztaty. I kiedy wróciłam z drezdeńskiego jarmarku i zobaczyłam, że to mnie przypadł w udziale, nie mogłam się doczekać.
Tak to końcem stycznia dotarłam do Kingi Błaszczyk-Wójcickiej i spędziłam w Jej towarzystwie wiele godzin. Byłam tak przejęta, że bojąc się spóźnić, już po 4 znalazłam się w Warszawie (w związku z czym meldując się pod wskazanym adresem musiałam wyglądać jak zombi, a już na pewno tak wyglądałam jak wróciłam do Warszawy i spojrzałam w lustro ;).


Dla wielu Kinga to niekwestionowany autorytet w dziedzinie estetycznej fotografii kulinarnej, balansującej na krawędzi malarskiego obrazu a wysmakowanego, doprowadzonego do perfekcji kadru. Tu żaden okruszek nie jest przypadkowy, a każde zdjęcie to apetyczna opowieść z kropką nad "i" czy, jak bardziej w tym wypadku adekwatnym określeniem, "z wisienką na torcie". Jej fotografie to wysmakowane połączenie kulinarnej alchemii, artystycznego spojrzenia i psychologii (spójrzcie sami na zdjęcia w galerii flickra, nie można oderwać od nich wzroku, tylko bynajmniej nie należy zaglądać z pustym żołądkiem ;). Nic dziwnego, że wiele czasopism i firm zabiega o współpracę (ma za sobą bardzo udaną kampanię m.in.dla firmy Duka czy współpracę z magazynem Voyage).
Kinga jest osobą, która chce i potrafi dzielić się posiadaną wiedzą w taki sposób, że człowiek ma poczucie jakby dostąpił oświecenia i nagle odkryto przed nim kolejne arkana magii.
To także osoba, której filozofia życia jest mi bardzo bliska. A historie, które opowiada w realu i które przemycana na blogu między przepisami, aż proszą się o wydanie książki.
Jako nauczyciel omawia zasady kompozycji z taką pasją i energią, że chłonęłam każde słowo, nie czując żadnych fizjologicznych potrzeb, mimo iż normalnie bez 3 kaw nie funkcjonuję przytomnie. Przekonała mnie do używania statywu (ten zakup wciąż przede mną ). Zdradziła wiele ze swojego warsztatu, za co jestem niezmiernie wdzięczna i choć raczej nie zostanę blogerką kulinarną (chociaż...nigdy nie mówi nigdy ;), może uda się czasem choć jakiś apetyczny obrazek w domowym zaciszu wykrzesać, zamiast wędrować z przysmakami na pobliską ławkę lub wspinać się po drabinie na strychu, w poszukiwaniu światła.
W końcu jak się uczyć, to od najlepszych ;).


P.S. Więcej o warsztatach kulinarnych znajdziecie tu i polecam śledzenie greenmorningowego profilu na fb, może i Wam się uda ;). 
       A kolaż powstał ze zdjęć, które powstały długo przed warsztatami ;)

09:41:00

O porzeczkowej nucie...

O porzeczkowej nucie...

Ostatni klient opuszcza lokal, a my siadamy przy barze. Szkło powycierane, wszystko na swoim miejscu. Butelki mrugają porozumiewawczo na zakończenie dnia. Cisza. Nawet francuska ekipa filmowa nie kręci się już po hotelu.
- Czego się napijesz? Możesz wybrać wszystko i nie patrz na cenę - Antoine, mój szef, uśmiecha się zachęcająco i wyciąga kieliszek adekwatny do trunku.
Niski, krępy mężczyzna z wielkim poczuciem humoru. To on nauczył mnie proporcji i nazw większości drinków. Zawsze miał wielkie serce i niezachwianą rękę, choć inni barmani których znałam nie wylewali za kołnierz. Dzięki niemu co wieczór kosztowałam innego smaku z piękną etykietą : Moët et Chandon, Poire Williams, Curacao Blue - brzmiały jak zaproszenie do dłuższej rozmowy. Przegadaliśmy tak wiele nocy.
Ten post przeleżał niemal dwa lata, więc nabrał nieco aromatu i rumieńców, choć do dobrego leżakującego wina nadal mu daleko ;).
Dziś o królewskiej formie czarnej porzeczki - Crème de cassis, likierze porzeczkowym, który jest podstawą mojego ulubionego apperitifu - kiru, a który kojarzy mi się najbardziej właśnie z moim portugalskim szefem (gdziekolwiek jesteś, Antoine, Twoje zdrowie ;).
Kir występuje w wersji prostej lub królewskiej. I jest naprawdę nieskomplikowany w przygotowaniu. Stosuje się proporcję 1/4 likieru i 3/4 białego wina (dawniej proporcja była nieco inna 1/3 likieru i 2/3 wina), dla wersji Royal (królewskiej) od 1/10 do 1/4 likieru, dopełnić resztą szampana lub białego wina musującego, zależnie od gustu.
 O tym, że białe wino musi być dobrze schłodzone, nie muszę chyba nikogo przekonywać, zwłaszcza w gorące, letnie wieczory :)
Nazwa trunku wywodzi się od mera Dijon Felixa Kira, który w latach powojennych, aby lokalni producenci mogli się utrzymać, częstował gości właśnie kieliszkiem tego specjału :). Sprytny zabieg i wdzięczność mieszkańców na zawsze dała mu sławę ( i jak zwykle dowodzi, że marketing szeptany daje wymierne efekty ;).
Crème de cassis jest nazwą zarezerwowaną dla likierów pochodzących z Burgundii, jednak jeżeli do Dijon w najbliższym czasie Wam nie po drodze, możecie go przygotować sami. Widziałam mnóstwo przepisów na crème de cassis maison (domowy likier porzeczkowy), ale zawierzmy rodowitym mieszkańcom tego regionu i ich przepisowi, którzy w miejsce spirytusu albo wódki dają podwójną ilość dobrego czerwonego wina (czytaj najlepiej Burgunda :):)
 Crème de cassis:
1,5 kg czarnych porzeczek
2 l dobrego czerwonego wina
800-1000 g cukru (pudru lub kryształu )

Owoce umyć, osuszyć, odszypułkować. Lekko rozgnieść widelcem, ale tak, aby nie rozgnieść pestek, zasypać połową cukru i zalać winem. Macerować przez 5-7 dni, następnie dodać resztę cukru, zagotować, przecedzić przez gazę, zamknąć do butelek i odłożyć w chłodne miejsce, żeby nie kusiło, najlepiej na rok ;). 

Copyright © 2016 Zwidokiemnaobelisk.pl , Blogger