Dwa tomiki Ferenca Máté, pisarza, który wraz z żoną malarką przeprowadza się do Toskanii, żeby zrealizować swoje marzenie o własnej produkcji wina.
I wróciły wspomnienia dotyczące pnących się winorośli, zbiorów słodkich gron i chłodnej piwniczki pełnej omszałych butelek. Bo odkąd pierwszy raz ujrzałam winnicę, było to w dawnych i jeszcze nieletnich czasach, marzyłam o zostaniu właścicielem takiej właśnie posiadłości. I choć przysłowie "chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach" jest w moim życiu jak najbardziej adekwatne, to to niespełnione marzenie gdzieś tam się tli.
Wbrew pozorom nie były to winnice francuskie czy włoskie. Pierwsze z jakimi miałam styczność to winnice reńskie, w okolicach Bonn, zadziwiająco małe, niskopienne, rodzinne, usytuowane nad samiutkim Renem. Gdzie klimat zbliżony wydawał się do naszego i nieodpowiedni dla wiotkich pędów z wielkim apetytem na słońce.
Z czasem oczywiście dowiedziałam się, że produkuje się tam głównie białe wina, ponieważ potrzebują mniej słonecznych godzin niż statystyczne 1500 :).
Ale te, które mam zawsze przed oczami, ilekroć zamknę powieki, które obudziły to pragnienie, to porośnięte winoroślą strome zbocza Szwajcarii, skąpane w południowym słońcu. Takie widziałam spoglądając w dół i choć minęło już sporo czasu od tamtego momentu, obraz jest nadal niezmącony.
Były to czasy dawne, mocno nieletnie, gdzie pinot noir czy cabernet sauvignon nic mi nie mówiły, a już kompletnie nie przyszłoby mi do głowy zastanawiać się nad temperaturą podania, by lepiej uwydatnić bukiet. Etykieta ze skrótem A.O.C. czy A.O.V.Q.D.S. brzmiącym jak tajny kod, prosiłaby się o odszyfrowanie przez speca rodem z tajnego zgromadzenia templariuszy.
Potem były czasy bardziej letnie, poznanie niektórych zasad i trików ( np.błyskawiczne schłodzenie szampana osiągniemy wrzucając garść soli do lodu, w którym umieszczamy butelkę ;) i powroty z Francji z bagażem, którego główną zawartość stanowiły rozmaite butelki pieczołowicie zawinięte w ubrania i poukładane równiutko, żeby w czasie trzydziestokilkugodzinnej podróży autobusem nie wydał nas ich dźwięk
I choć powstają też winnice w Polsce i nawet nocowałam w takiej małej, niezwykle urokliwej prywatnej winnicy :), jakoś nie kojarzą mi się z naszym klimatem...
Te braki rekompensuję sobie poniekąd mężem z domieszką włoskiej krwi po prapradziadku i lampką wina co rusz, cóż, na razie musi wystarczyć ;)...