Chcieliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: przywitać nowego członka rodziny męża i sentymentalnie powłóczyć się po Poznaniu, ale żeby dzieciom się nie nudziło- przy okazji wziąć udział w grze terenowej "Zagubieni w czasie i przestrzeni".
Pierwsza część wycieczki przebiegła bez zarzutu, za to do Poznania zdążyliśmy się spóźnić...zaczęłam się zastanawiać, czy tylko my, gdy się dowiedziałam, że w grze wzięło udział kilkanaścioro dzieci (na tak duże miasto !), chyba że akurat niemal wszystkie wybyły na nadmorskie kolonie i wędrowne obozy...
Niemniej dostaliśmy własne plansze i kilka zadań rozwikłaliśmy w swoim tempie wędrując wokół opustoszałej nieco katedry oraz po całym Ostrowie Tumskim, dowiadując się wielu ciekawostek, o których (wstyd przyznać :), nie miałam pojęcia.
Upał był niesamowity. W takich dniach nie wychodzi się z wody, a tym bardziej nie wybiera na zwiedzanie miasta... więc...pozaglądaliśmy do kilku pięknych, opustoszałych kamienic i...postanowiliśmy udać się nad wodę ;).
Malta jaką pamiętam, była niemal nietknięta infrastrukturą, na pół dzika, z przycupniętym późnoromańskim kościółkiem kawalerów maltańskich (ręka w górę kto słyszał o tym, że joannici byli znakomitymi żeglarzami ; ) i później jadącą do ZOO malutką kolejką.
Miejsce studenckich randek (również moich). Stąd też mój wielki sentyment do tego miejsca, jak i do samego Poznania ;). Cóż, z dawnej kameralności nie zostało nic, ale...dzięki temu zjechaliśmy serpentynami żelaznej kolei, posiedzieliśmy na oślej łączce i zakosztowaliśmy zwariowanych zawirowań.
A więc zabieram Was do stolicy Wielkopolski, tym razem bez trykających koziołków, św. Marcina i rogali z nadzieniem z białego maku, idziecie :)?
P.S. Obiecuję na Poznański Ostrów Tumski jeszcze powrócić ;)