Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z cyklu opowieści. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z cyklu opowieści. Pokaż wszystkie posty

21:44:00

Jabłkowa guma do żucia

Jabłkowa guma do żucia

    Szare papierowe torebki na kaloryferach pełne jabłkowy krążków pieszczotliwie zwane przez Babcię jabłkową gumą do żucia. Smak, którym częstuję się i dziś, wpadając na chwilę i przepadając w babcinej kuchni na dłużej, kiedy to czas nie staje w miejscu, a wręcz cofa się. 
Jestem w powrotem kilkuletnią wnuczką, a ona młodą kobietą, szkicującą na gazetach z głowy wzory kostiumów, sukienek i bluzek,       a potem puszczającą w ruch maszynę do szycia i realizującą te papierowe wizje. W innym miejscu, innym czasie, mogłaby zostać cenionym mistrzem nożyc. W tym życiu jest matką, żoną, babcią, panią domu, krawcową, zielarką-amatorką i wieloma innymi postaciami. Ostrym nożem jak kiedyś tymi nożyczkami wycina kształty z owoców jesieni i zamienia je w suszoną formę. I opowiada.    
O życiu. O wojnie. O ludziach. Czasach, których nie da się wymazać z pamięci, ale które ukształtowały i ją. Czasach, które my postrzegamy jako biało-czarne, a które naprawdę miały wiele odcieni szarości. I smaki. Takie prawdziwe. Nie tylko słodko-gorzkie. Winne, soczyste, zakrawające o gruszkę lub śliwkę. Choć to tylko jabłka...

Przepis na suszone jabłka:
Jabłka myjemy, można wyciąć gniazda nasienne, ale nie trzeba, wraz ze skórką kroimy na cienkie plasterki. Pokrojony plastry układamy na papierze do pieczenia lub zwykłym szarym papierze i przekładamy na kaloryfer, co jakiś czas przekładamy na drugą stronę. Wedle smaku mniej lub bardziej wysuszone wkładamy do papierowych torebek i podjadamy od jesieni do wiosny :)





21:54:00

Kasztanowo

Kasztanowo

 Do kasztanów, tych jadalnych, zwanych maronami, przekonałam się dość późno. Rosną w ogrodzie mojego chrzestnego i prażą się pod koniec września. Takie dymiące z dawnego, przydworkowego sadu, smakują najlepiej w chłodne wieczory.
Można było je czasem dostać na Marcinku w pełnym już studentów Poznaniu, gdzie mężczyzna w grubych, wełnianych rękawicach, pakował je prosto z prażących prętów do papierowych tutek. I oczywiście we Francji.
Gdy byliśmy w Annecy, w okresie bożonarodzeniowym, ogromne owoce w marcepanie dostawaliśmy jako typowo świąteczne przysmaki. Kandyzowane i moczone w pastelowym różowym, mlecznym lub pistacjowo-zielonym marcepanie przynosił nam każdy wraz z życzeniami wesołych świąt. Mieliśmy ich całe stosy...tylko że nam nie smakowały ;). Nie chcąc nikogo urazić, przyjmowaliśmy kolejne porcje z uśmiechem i układaliśmy w pudełku, bo żal było wyrzucić...dotrwały do naszego powrotu do kraju kilka miesięcy później i zostały rozdane w rodzinie, gdzie wszystkim przypadły do gustu ;). Ciekawe czy po przeszło dekadzie moje kubki smakowe byłyby łaskawsze dla takich delicji ;)? 
Pieczone kasztany można pokochać albo znienawidzić, ale żeby się o tym przekonać, po prostu trzeba spróbować ;). Niekoniecznie na samym Placu Pigalle ;)




Jeśli chcecie sami spróbować takich kasztanów, to można je przyrządzić na wiele sposobów, ale proponuję dwa. W piekarniku lub na patelni pod przykryciem. Jeśli tego się nie zrobi, będą strzelały po kuchni niczym popcorn ;). Najlepiej je lekko naciąć i uprażyć (na patelni zajmie to około 10-15 minut, w piekarniku o temperaturze około 200C nieco dłużej ;). 

16:31:00

Powiew mistrala...o zapachu crèmu brûlée

Powiew mistrala...o zapachu crèmu brûlée

  Wiatr niczym prowansalski mistral huczy w kuchennym kominie. Zapowiedź wiosny, zapach przednówka rozwiał się przy jego zimnym podmuchu. Nie mam kominka.
Ale gdybym miała taki, jak podczas naszego ostatniego pobytu we Francji, też by mnie nie ogrzał ;).
Drugie piętro starej kamienicy, kwieciste tapety, lamperie i chłód. Mimo kominka w każdym pokoju... Każdy kominek zamknięty kutą furtką na trzy spusty...
Prowansja po sezonie nie jest tak gorąca jak nasze wyobrażenia o niej :).
A Pirenejom Orientalnym zdarza się śnieg. Nieoczekiwanie... Jak wtedy, gdy nasz szef wyszedł zadzwonić do telefonicznej budki (pewnie pozamałżeńska randka - jak to typowy Francuz...) i już z niej nie wyszedł... nagły śnieg zasypał budkę na niemal 2/3 wysokości;). Całe szczęście, że wystarczyło funduszy na telefon do przyjaciela i nie utknął w niej na całą noc ;). Choć może miałby nauczkę....
A dziś do nadal leżącego śniegu nieco złocistej poświaty, której tak brakuje zimowym dniom, zapach przydymionego karmelu i śmietankowy smak pod chrupiącą skorupką... crème brûlée - dokładnie taki, jaki nam robił Louis i jego aromat wydostawał się na ulicę wabiąc kolejnych łakomczuchów, tak ładnie z francuska zwanych "gourmand"...




Przepis na crème brûlée:
6 żółtek
laska wanilii lub łyżeczka esencji waniliowej 
250 ml mleka
250 ml śmietanki 36%
ok. 60 cukru pudru
ok. 60 g cukru typu kryształ, najlepiej brązowego  


Mleko wraz ze śmietanką oraz wanilią (jeśli wrzucamy laskę w całości, trzeba ją naciąć, aby uwolnić nasionka ;), zagotować na małym ogniu cały czas mieszając, po doprowadzeniu do wrzenia odstawić na 10-15 minut.
W tym czasie w drugim naczyniu żółtka lekko ubić z cukrem (najlepiej ręcznie trzepaczką, nie ma być piany). Do żółtek należy powoli wlewać zagotowane mleko ze śmietanką, energicznie mieszając, aby nie było grudek. Powstałą emulsję przelać przez sito, aby konsystencja była jednolita (jeśli wrzuciliśmy laskę wanilii - pływające nasionka będą jak najbardziej mile widziane, nie wyławiamy ich ;).  
Uzyskany krem wlać do żaroodpornych miseczek, miseczki umieścić w kąpieli wodnej (przypis dla laików - wstawić do naczynia i wlać gorącą wodę do połowy wysokości miseczek), po czym wstawić do nagrzanego do 100C piekarnika na ok. 45 minut.
Po ostudzeniu włożyć na kilka godzin do lodówki.
Na krótko przed podaniem, wyjąć z chłodu, posypać warstwą grubego cukru i potraktować ogniem w celu karmelizacji ;).
Do skarmelizowania cukru nasz szef kuchni używał specjalnego żeliwnego pręta zakończonego okrągłym płaskim wieczkiem wielkości miseczek, który wkładał na trochę do ognia, w domowych warunkach można do tego użyć palnik, rozżarzony pręt lub opcji grill w piekarniku (przy tej ostatniej najlepiej wstawić miseczkę do kąpieli wodnej na 1-2 minuty i nie zamykać drzwiczek piekarnika). Cukier przy karmelizacji powinien syczeć, a skorupka być mocno brązowa i nieco przezroczysta. 
Mój na zdjęciu jeszcze tej chrupiącej warstwy nie ma ;).
Podawać koniecznie tuż po skarmelizowaniu cukru, gdy wierzchnia warstwa jeszcze się żarzy ;) lub wstawić na chwilę do lodówki, jeśli ma być wersją chłodzącą latem.

19:44:00

Siła kompromisu...

Siła kompromisu...
    Siedząc służbowo u notariusza rozbawiła mnie rozmowa dwóch mężczyzn.
Jeden pytał, jak tam budowa domu. Na co drugi, wcale nie radośnie, a nawet wielce markotnie, odpowiedział że nic nie robią, wszystkie plany leżą odłogiem i w ogóle żałuje, że kupili działkę... bo nagle okazało się, że powinni z żoną dwa domy obok siebie zbudować. Każdy w innym stylu...
Nie spytałam, czy działka jest na tyle duża, żeby dla spokoju sumienia i małżeństwa dwa obok siebie postawić, a miałam wielka ochotę zapytać, oj, wielką ;)
A mogli tego uniknąć kupując stary dom do remontu, taki z przeszłością, historią, duszą.... O choćby taki jak ten, który czasem mijam. W moim mieście. Z lekko uszkodzonym dachem. Obrośnięty winoroślą jak zielona suknią. Z płotem. I starą skrzynką na listy. Z mchem wspomnień starych murów....I ogrodem....
Podoba mi się tak, że chyba w tym jednym przypadku




albo dla tego w Görlitz




 

dałabym się namówić na pakt z bankiem...chyba....

00:05:00

Pora do przedszkola

Pora do przedszkola
    Dzisiaj post dla wszystkich mniej i bardziej stremowanych debiutem przedszkolnym i szkolnym swoich pociech mam ( o ile jakaś mniej się znajdzie ;).
Z pozytywnych stron na pewno to, że jakbyśmy chciały, nie jesteśmy w stanie pół dnia biegać na kolanach z okrzykiem bojowym Indian (bo by nas sąsiedzi do wariatów zgłosili, a i środek ciężkości odnaleźć potem ciężko). Posiłki regularne i żadnych fast-foodów (nawet dla świętego spokoju trzeci dzień pod rząd naleśników niet ;). A po trzecie regularne pory (i o to w tym też chodzi, wreszcie człowiek obudzi się bez wczorajszego makijażu, który ze zmęczenia jeszcze przez 3 dni będzie całkiem "do twarzy"), nie pójdzie spać w niemnącej bluzce, która z rana od razu na człowieku jest, bez zbędnego czasu na ubieranie :).
Będzie dobrze :)

Na koniec przypomniała mi się taka historyjka. Siedziałam w bardzo już zaawansowanej ciąży w poczekalni u lekarza. Na przeciwko kobieta w nie mniejszej krasie sądząc po obwodzie talii, która dawno już rozpiętością przekroczyła barierę ramion i dorównywała wielorybom. Zaczęła się rozmowa, o dzieciach, tych, co nadejdą i tych, co są. Powiedziała mi, że na drugie dziecko bardzo namawiał ich syn i że dzieci tak szybko (czytaj : za szybko) dorastają. I że musi się teraz tym nacieszyć, jak najdłużej, bo jak syn szedł do pierwszej klasy to przez 2 tygodnie płakała.
Zapytałam, czy coś było w szkole nie tak.
Nie, syn zachwycony, to ona musiała wziąć urlop, żeby go codziennie pakować do szkoły i odprowadzać, a potem czekać z obiadem na opowieści jak wróci.
Zaczęłam dyskretnie, że taka kolej rzeczy, a dzieciom z czasem trzeba pozwolić stopniowo dorosnąć.
Popatrzyła na mnie z wyrzutem i powiedziała "ja to doskonale wiem, jestem szkolnym pedagogiem"...



17:18:00

O współczesnych wróżkach...refleksyjnie

O współczesnych wróżkach...refleksyjnie
    Czasami spotykam wróżkę. Nie tą z brodawką i szklaną kulą ;). Piękną.
Nie mogę od niej oderwać wzroku.
Zimą chodziła w długim płaszczu w kolorze butelkowej zieleni, futrzanej czapce i mufce, a płatki śniegu wirowały jak szalone.
Jak ilustracja do powieści Tołstoja. Anna Karenina w blond wersji, z długim warkoczem upiętym wokół głowy. W wersji letniej ścięła włosy, ale i tak przyciąga wzrok i emanuje urokiem.
Wieczorem przesiaduje w kawiarni i przy lampce wina odpowie na nie jedno pytanie.
Nie mi, bo ja nie chcę pytać o przyszłość, choć podobno najgorszych rzeczy mówić im nie wolno...etos wróżki?
Jeśli chcesz to między cieniem Mima, który przemierzył świat z Marcelem Marceau, a filarem kolumny, która nie jedno widziała, usiądź na welurowej kanapie i zapytaj....
I choć nie dałam sobie powróżyć ani razu, od niedawna jesteśmy na ty :). Uwielbiam jej opowieści, a ona chyba moje.
- "To czarownice istnieją naprawdę?" - zapytała moja córka,
- "Kochanie, ta pani jest wróżką, czarownicą jestem ja" ;)




14:11:00

Flakon od francuskiej damy

Flakon od francuskiej damy
Pierwsze prawdziwe perfumy nabyłam jak przystało we Francji :)
I to bynajmniej nie ze snobizmu, a chyba z nadmiernego taktu tzn. nie umiałam odmówić :).
Była to mała perfumeria w Lourdes, mała, ale z ilością towaru równą niemal dzisiejszym sieciom.
Kolorowe buteleczki i pudełka ułożone w sposób znany tylko wtajemniczonym, ja tego kodu rozgryźć nie mogłam :).
Ze stojącą na zewnątrz kobietą, opartą pewnością wyprostowanych pleców i nienagannej sylwetki o szklaną taflę drzwi, która niezmiennie przypomina mi Helenę Rubinstein. I mniej więcej w jej wieku z przedstawiających markę plakatów.
A więc dobiegającą pod siedemdziesiątkę (  u nas by takich ze świecą szukać). Której wiek zdradzały tylko dłonie, mimo iż usilnie starała się temu zapobiec, wcierając w nie co rusz krem z kolorowych tubek. 
Było to skojarzenie bardzo trafne, bo jak się okazało, była to jej ulubiona marka (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Helena Rubinstein urodziła się na krakowskim Kazimierzu, nie wiem, czy ona wiedziała lansując Polce tą markę, ale śmiem przypuszczać, że tak ).
Czerwona szminka na ustach i ciemne kreski wokół oczu, lśniące czarne włosy ściągnięte w węzeł na karku. Elegancja i styl, która z wiekiem nie ma nic wspólnego.
Zachęciła mnie do wejścia, nie zrażając się moją nieudolną francuszczyzną. I opowiadała o sobie, swoim sklepie, zapachach, mężczyznach... Tak, że naprawdę chciało się tam zostać na dłużej... (na tyle, że spędziłam z nią niemal całą dwugodzinną przerwę w pracy).
To nie był bezimienny sklep, gdzie można śmiało dotknąć każdego przedmiotu. To był seans wizażu, psychologii i ciekawości świata, po którym następowały osobiste pytania i dopiero dłoń sięgała do półek wracając z wybranymi flakonami.
I choć nie było mnie na nie stać, wyszłam z buteleczką Cacharela, bo w tym sklepie cena nie była niedostępna, była dostosowana do klienta. Czy na tym straciła ? Nie, to była mądra kobieta, wróciłam do niej jeszcze nie raz w czasie naszego pobytu i nadal mam nadzieję, że jeśli uda nam się zrealizować plany, nie tegoroczne, ale takie do spełnienia, to odwiedzę tą perfumerię i znowu spotkam kobietę o wyglądzie Heleny Rubinstein...
Copyright © 2016 Zwidokiemnaobelisk.pl , Blogger