Po tej ostatniej feście zachciało się Bałkanów, ich widoków i smaków...
Targowiska z lokalnymi specjałami i świeżej ryby rano prosto z łodzi, choć durszlakiem też by dało radę coś wyłowić :)...
Małży w śmietanowo-winnym sosie...
Oliwy tłoczonej niemal na każdym podwórku i najlepszych domowych orzechowych olejków do opalania...
Figi zerwanej z krzaka w czasie spaceru piniową aleją...
I granatów z uginających się gałęzi na wyciągnięcie dłoni niczym nasze jabłka w sadach...
Miejscowej rakiji, travaricy i wszelkich alkoholi, z wkładkami lub bez, mniej i bardziej efektownych, niezwykle aromatycznych, na prezenty i wieczorne biesiadowanie...
Serów, warzyw i owoców dojrzewających w pełnym słońcu... tam pierwszy raz doświadczyliśmy, że winogrona mogą być za słodkie :)...
I choć w tym roku nie dane nam będzie tam trafić ponownie, to wystarczy, że zamknę oczy (nawet bez kieliszka rakiji ;) i znowu przemierzam kamienne ulice, czuję lekko słodko-mdły zapach pinii w rannej bryzie i pieszczotę mocnego południowego słońca na policzku...
Bo wakacje to piękne miejsca, ale to przede wszystkim stan ducha :)