Wracając z Liberca drogami obsadzonymi jabłonkami z gałązkami pełnymi kształtnych jabłuszek, które już na zawsze kojarzyć mi się będą z czeskimi, wiejskimi drogami, żal było opuszczać ten przyjazny kraj. Dlatego postanowiliśmy osłodzić sobie powrót i zawitać jeszcze do położonego około 10 km przed polską granicą Frydlantu.
Zazwyczaj wszyscy ruszają od razu na zamek, my odwrotnie. Przeoczyliśmy znak i wylądowaliśmy w samym środku miejscowości. I jak to czeskie miasteczko - starówka mnie oczarowała. Piękny ratusz, szeroki czworobok rynku, skwer obsadzony po europejsku platanami i orzeźwiająca fontanna. Ta kameralna miejscowość w tym roku właśnie obchodzi swoje millenium. A że zwiedzania najlepiej nie zaczynać z pustym żołądkiem, z przyjemnością klapnęliśmy pod platanowymi liśćmi i zakosztowaliśmy lokalnej kuchni, której smakowite, domowe potrawy i niesamowicie niskie ceny w porównaniu z tymi, jakie serwują nam rodzimi restauratorzy, przyjemnie zaskoczyły.
Do zamku dotarliśmy tuż przed ostatnim oprowadzaniem. Średniowieczna warownia przebudowana na bardziej komfortową renesansową rezydencję do czasów wojny służył swoim właścicielom. Nadal czuć obecnego tu ducha Albrechta Wallensteina, który posiadł te dobra wraz z tytułem księcia Frydlantu, a potem, gdy karta a wraz z nią przychylność cesarza Ferdynanda II się odwróciła, stracił życie, a Frydlant swoją niezależność. Mimo burzliwych czasów i wielu wojen, czas mimo wszystko obszedł się z nim niezwykle łaskawie, nie pozostawiając niemal żadnych śladów.
Bilety rodzinne funkcjonują tylko z przewodnikiem w języku czeskim, więc weszliśmy z czeskim, ale podczas zwiedzania podłączyliśmy się do polskiej wycieczki. W zamku obowiązuje zakaz robienia zdjęć, co mam wrażenie niemal połowie wycieczki nie przeszkadzało, a może po prostu mieli problem ze słuchem i pamięcią... w każdym bądź razie u mnie tego, dlaczego warto tu przyjechać, czyli kompletnego wyposażenia wnętrz od boazerii, mebli, tkanin aż po najdrobniejsze detale: szkło, porcelanę, bibeloty, nie zobaczycie.
Za to jeden rzut na kuchnię, którą już można uwieczniać i w której co roku odbywają się kulinarne warsztaty.
Po wojnie zamek przeszedł na własność państwa, ale nadal rozrzucona po świecie rodzina spotyka się raz na jakiś czas w jego murach.
Na nowo uruchomiono również lokalny browar, ale jako kierowca o smaku frydlanckiego trunku Wam nie opowiem, musicie spróbować sami ;).
A wirtualna wycieczka jak zawsze możliwa bezpośrednio u źródła, tu.