09:40:00
20:42:00
Recenzja fotoksiążki Saal Digital
Zdarzyło mi się w mrocznej przeszłości stracić wszystkie zdjęcia na dysku, mam więc ten nawyk, że co jakiś czas robię odbitki lub zamawiam fotoksiążkę. Zawsze to zupełnie inaczej spojrzeć na dany kadr z kubkiem herbaty lub lampką wina w ręku i na chwilę przenieść się w inny wymiar. Dlatego z przyjemnością skorzystałam z możliwości przetestowania produktu Saal Digital Polska.
Wybrałam poziomy układ A4, okładka i kartki mat, 38 stron.
Sposób projektowania jest intuicyjny ( pamiętam swoją pierwszą fotoksiążkę i godziny spędzone nad nią ;). Tutaj poradzi sobie każdy. Jest trochę gotowych szablonów, ale ponieważ wolę sama nadawać kształt, mnie najbardziej podoba się poziomica ułatwiająca równe rozmieszczenie fotografii, dzięki czemu można zapanować nad układem.
Kolejnym dużym atutem jest czas realizacji zamówienia, przyznaję bez bicia zamówiłam w nocy w dniu wolnym, na drugi dzień dostałam potwierdzenie wysyłki, co było ogromnym zaskoczeniem. Cały proces od momentu zamówienia do otrzymania gotowego produktu zajął jedynie 3 dni. Co bardziej niecierpliwi mogą status przesyłki monitorować na bieżąco.
No i obawiałam się koloru...ponieważ fotoksiążkę projektowałam w nocy, zapomniałam o najważniejszym...o kalibracji, która możliwa jest wg wytycznych na stronie Saal Digital.
Zamieściłam zdjęcia z podróży z soczystymi barwami i te bajkowe, przewiane mgłą, żeby zobaczyć przełożenie na papier. Tu muszę oddać sprawiedliwość, moje obawy były bezzasadne...odwzorowanie jest IDEALNE.
I co mnie ogromnie zadowoliło - całkowity brak ingerencji w obraz...nawet nie wiecie ile razy ktoś w labie poprawiał mi zdjęcia po swojemu, podciągał kontrasty, wyostrzył, tak że efekt końcowy nijak się miał do pierwowzoru, a za usługę trzeba było zapłacić...
Książka jest wykonana naprawdę solidnie, zdjęcia na porządnym, fotograficznym papierze, świetna pamiątka na jesienne wieczory i na długie lata.
Tutaj znajdziecie kupon rabatowy o wartości 75 zł do wykorzystania na Waszą fotoksiążkę do 30.11.2016 r. ;)
18:28:00
Chcecie bajki, oto bajka...Baśniowy plener z końmi w Pałacu w Gałowie
Romantyczny, zapuszczony park opleciony bluszczem...
Staw, w którym odbijają się stajnie...
Tylko pałac, zamiast czerwonej cegły dachu, porasta czerwona winorośl, kolor dumy i dawnej chwały....
W jesienny weekend to miejsce ożyło, zapachniało magią i baśniami....kto wie, może z dobrym zakończeniem...
To miejsce z XIII-wiecznym rodowodem, związane z rodziną von Seydlitz ucierpiało podwójnie. W czasie wojny XXX-letniej i niecałe dwadzieścia lat temu, kiedy to dach został podpalony i całkowicie spłonął w 1997 roku. Eklektyczny pałac łączący cechy gotyku, renesansu i klasycyzmu długo nie miał szczęścia, dopiero w 2015 r. obiekt został przejęty przez IG Fundację.
Może nadeszły lepsze czasy i pałac w Gałowie podniesie się jak feniks z popiołów...
Baśniowy Plener z Końmi, w którym miałam przyjemność wziąć udział, został zorganizowany przez Annę Sychowicz
Modelki: Thinloth
Revena
Karolina Mazurkiewicz
Make up: Magda Liliana Molska Make Up
Stroje: Ewa Jobko - Costume Designer
Garderoba Lucy
Dodatki: Rododendron7
Konie: Stajnia Ardena
Wilczaki:ROGU Wilczy duch i Rogata Wierzba
Dzięki: IG Fundacji oraz Fundacji Twoje Dziedzictwo w ramach projektu : Zabytki w obiektywie
Dym dzięki Barbara Krupa
Jeśli moje wpisy pomogły Ci na chwilę przenieść się w miejsca, które odwiedzam, a wskazówki przydały Ci się w podróży, możesz postawić mi kubek apetycznej, choć wirtualnej, kawy :)
20:58:00
Humac...opuszczona wioska, która zaludnia się raz w roku
Przyjeżdżamy rano 29 czerwca. Dzień po dniu patronów. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Pusto. Przed skansenem plac zabaw. Świetny. Taki nieco alternatywny: huśtawka słoń ze starej opony, liczydło na drzewie, gra w pszczółki i robaki ( taka odmiana kółka i krzyżyka :). Dziewczyny nie chcą odchodzić ;). Tawerna jeszcze zamknięta. Dwa domy odrestaurowano i można je wynająć. Trzy razy w tygodniu w sezonie zbiera się grupa pod konobą, wtedy można odbyć wycieczkę do Jaskini Grapcewy, po drodze zwiedzając kościół.
My zwiedzamy innego dnia, rano, bez ludzi. Idziemy drogą Napoleona do strażnicy. Niezliczone ilości motyli latają nad lawendą. Kamienna, wąska droga biegnie szczytem wyspy, widok niemal na nią całą. Lunetą można spojrzeć w najodleglejsze krańce. Gdzieś słychać dźwięki dzwonków, takich jakie kiedyś wieszano na szyjach krowom. Słyszałam, że tu zdarza się spotkać osiołki. Te spotkane przez nas na pierwszy rzut oka bardziej przypominają konie :).
Przed wioską jest jeszcze jeden dom z niesamowicie piękną lawendą. Tu jest jej całe pole. Podziwiam i pytam, czy mogę zrobić zdjęcie, bo tu tak pięknie. Zagadnięty starszy mężczyzna uśmiecha się i zaprasza, żebym weszła do ogrodu, bo tam dopiero jest piękny widok. Nie kłamał. Z hamaka między drzewami można by nie schodzić godzinami....gdybym wiedziała wcześniej o tym miejscu, chętnie spędziłabym weekend tylko tam :)...
Jeśli moje wpisy pomogły Ci na chwilę przenieść się w miejsca, które odwiedzam, a wskazówki przydały Ci się w podróży, możesz postawić mi kubek apetycznej, choć wirtualnej, kawy :)
10:25:00
Lavendalove...Święto Lawendy w Velo Grablje
Choć najwięcej lawendy rośnie w okolicach Brusje, to Święto Lawendy odbywa się w sąsiedniej miejscowości Velo Grablje. To niewielka lokalna impreza, za to wszystkie produkty są tu ręcznie robione, począwszy od lawendowych syropów, saszetek wypełnionych suszem, kosmetyków, olejków, aż po lody...co do tych ostatnich, cóż, nie przypadły mi aż tak do gustu, ale może to nie kwestia smaku, a ilości, bo to, co tu widzicie to hojnie nałożona jedna gałka ;)...ale od początku...
Velo Grablje to niesamowicie położona miejscowość, z której o mały włos, a byśmy nigdy nie wyjechali...nie to, że aż tak niesamowicie przypadła nam do gustu ( choć przypadła, przynajmniej mnie :). Najpierw nawigacja poprowadziła nas stromą, szutrową drogą w dół, potem zachwyciliśmy się usytuowaniem cmentarza i widokiem, jaki z miejsca wiecznego spoczynku dawnych mieszkańców rozpościera się kilometrami wokół. A potem szczęśliwi dojechaliśmy wąziutką uliczką pod kamienne domy, podziwiając zielonego garbuska w ogrodzie, by za chwilę na migi dowiedzieć się, że nie przejedziemy, nie ma gdzie wycofać....i musimy wrócić tak jak przyjechaliśmy, tylko że tyłem.... przez chwile pomyślałam, że obok zielonego za płotem stanie i czerwony do pary....jednak M. poradził sobie idealnie i trochę później wjechaliśmy w lawendowy klimat od odpowiedniej strony :).
Sama miejscowość piękna, z XV-wiecznym rodowodem, typową kamienną zabudową, niestety w dużej mierze opuszczona... Nie miała ona szczęścia. Winnice, główne źródło utrzymania mieszkańców, zostały zdziesiątkowane przez filokserę, jednego z najgorszych szkodników winorośli (któremu jak i stonce podobno dostało się tu z USA :). Aby miejscowości przywrócić życie, sprowadzono tu pierwsze sadzonki lawendy . Potem wystąpiły pożary... Znaczna część mieszkańców wyjechała za pracą. Te i inne problemy przyczyniły się do tego, że sporo domów nadal stoi pustych... Choć niektórzy wybudowali domy bliżej morza, żeby móc wynajmować pokoje letnikom, wracają uprawiać winorośle i wytwarzają naprawdę dobre wino ( nasi gospodarze mieli winnicę w tamtym rejonie, przy wyjeździe zostaliśmy obdarowani ich winem stołowym i deserowym, którego właśnie pisząc kieliszek popijam, więc nie są to wyssane z palca słowa :).
Tym bardziej warto zajrzeć, zakupić i wesprzeć lokalną społeczność, która stara się kolejny raz tchnąć w to miejsce radość i życie...
Sama miejscowość piękna, z XV-wiecznym rodowodem, typową kamienną zabudową, niestety w dużej mierze opuszczona... Nie miała ona szczęścia. Winnice, główne źródło utrzymania mieszkańców, zostały zdziesiątkowane przez filokserę, jednego z najgorszych szkodników winorośli (któremu jak i stonce podobno dostało się tu z USA :). Aby miejscowości przywrócić życie, sprowadzono tu pierwsze sadzonki lawendy . Potem wystąpiły pożary... Znaczna część mieszkańców wyjechała za pracą. Te i inne problemy przyczyniły się do tego, że sporo domów nadal stoi pustych... Choć niektórzy wybudowali domy bliżej morza, żeby móc wynajmować pokoje letnikom, wracają uprawiać winorośle i wytwarzają naprawdę dobre wino ( nasi gospodarze mieli winnicę w tamtym rejonie, przy wyjeździe zostaliśmy obdarowani ich winem stołowym i deserowym, którego właśnie pisząc kieliszek popijam, więc nie są to wyssane z palca słowa :).
Tym bardziej warto zajrzeć, zakupić i wesprzeć lokalną społeczność, która stara się kolejny raz tchnąć w to miejsce radość i życie...
Jeśli moje wpisy pomogły Ci na chwilę przenieść się w miejsca, które odwiedzam, a wskazówki przydały Ci się w podróży, możesz postawić mi kubek apetycznej, choć wirtualnej, kawy :)